/Prusy się nie palił do zaczęcia, to ja go zachęcę.../
Wolno zbliżał się do gmachu szkoły.
A w zasadzie, do jego resztek. Martwego, pustego ciała, które zagospodarowało wszelkie plugawe robactwo i kto wie czy nie coś gorszego od targanych wolą przeżycia owadów. Nie chciał krakać. Z resztą, po co? Jaki jest cel w strzępieniu sobie języka i zajmowaniu myśli takimi rzeczami? I tak wszędzie, gdzie się zjawia jego osoba, prędzej czy później zagoszczą kłopoty. Jak nie z jego winy, to z powodu przeznaczenia, fatum czy innego Mephistophelesa. Bo Bóg raczej nie sprowadza na świat problemów. Choć, można by doszukać się kilku skaz na jego boskim życiorysie...
Wprawiony w lepszy humor rozmyśleniami o okrucieństwie rządzących tym światem siłami, kroczył pewnie przed siebie.
Gdzieś tu winien czekać na niego Gilbert... Oh, bogowie, jak bardzo nieprzytomny być musiał, by zgodzić się współpracować... Z nim?
Jak bardzo głupi musiał być Prusy, by wyciągnąć rękę do mordercy? Mordercy, który kilkukrotnie przetrzebił szeregi jego rodziny, zabijając także i samego Gilberta? Powinien dalej gnić w trumnie dwa metry pod ziemią... Ah, ten Bóg, z jednej strony go bawi jak i irytuje.
Omiótł wzrokiem niszczejące truchło szkoły, gnijącą wodę w fontannie, zniszczone drzewa i zaśmiecone trawniki. Cóż za... Urokliwy widok. Grymas obrzydzenia pojawił się na jego twarzy, nie dłużej niż na sekundę, by zaraz zastąpiła go maska obojętności. Jak zawsze.
Gorsze rzeczy w życiu widział. Teraz nie pozostało nic innego jak czekać na jego... Towarzysza. Co też mu przyszło, współpracować z kimś, kto stoi po stronie... Boga... Khhy! Obrzydzenie i nienawiść wstrząsnęły jego myślami, choć na twarzy nadal pozostawał obojętny. Tylko wzrok się wyostrzył. Tylko iskierki niezadowolenia z powodu takiego poniżenia zaczęły skakać po jego tęczówkach. Odbijemy to sobie... Będzie wesoło~